– oskubał już (na jakieś 17 mld zł) Fundusz Rezerwy Demograficznej (bufor bezpieczeństwa dla naszych przyszłych emerytur),
– ogołocił OFE (nasze rzeczywiste środki na przyszłe emerytury) – wprawdzie dotąd „zaledwie” zmniejszył (trzykrotnie) wysokość odprowadzanej tam składki (resztę zatrzymując w sztucznie utrzymywanym przy życiu ZUS-ie), ale właśnie szykuje się do skoku na resztę kasy,
– drenuje nasze kieszenie – podwyższona (do 23%) stawka podatku VAT miała obowiązywać niby tylko przez 3 lata (obiecywano jej powrót do 22% od 2014 r.), ale już rozważa się jej kolejną podwyżkę – do 24%, a nawet 25% (niestety na więcej nie pozwalają przepisy UE),
– stosuje kreatywną księgowość, mającą na celu upychanie długów w różnorakich funduszach, by nie wykazywać ich w oficjalnych statystykach. Najlepszym przykładem Krajowy Fundusz Drogowy, gdzie schował zobowiązania państwa związane z budową dróg (aktualnie 45 mld zł),
– publicznie chwali się obniżaniem zadłużenia państwa w relacji do PKB, podczas gdy w ciągu 6 lat zadłużył nasz kraj na kwotę 350 mld zł, niemal podwajając dług publiczny Polski (z 500 mld zł do 850 mld zł),
– w rozmiarach tegorocznej dziury budżetowej pomylił się o, bagatela, 24 mld zł (59 mld zamiast planowanych 35 mld), czym zmusił rząd do wstydliwej nowelizacji budżetu, poprzedzonej zawieszeniem obowiązywania pierwszego progu ostrożnościowego (wprowadzonego 4 lata wcześniej przez… samego siebie),
– biorąc przykład z Greków, oszukuje rynki finansowe i instytucje Unii Europejskiej w kwestii faktycznego stanu finansów publicznych, nieodwracalnie niszcząc wiarygodność i reputację naszego kraju w oczach inwestorów i agencji ratingowych.
Czas na garść szczegółów.
Fundusz Rezerwy Demograficznej powstał w celu zgromadzenia środków na wypłatę emerytur w czasie przewidywanych trudności po 2020 r. Nasze społeczeństwo się starzeje (coraz dłużej żyjemy), rodzi się coraz mniej dzieci (zbliżamy się do ujemnego przyrostu naturalnego), a na dodatek przetrzebione zostało młode pokolenie – wśród 2 milionów Polaków wypędzonych z kraju bezrobociem i brakiem perspektyw na przyszłość, 300 tys. stanowią dzieci do lat 14. Wszystkie te czynniki powodują, że czeka nas katastrofa demograficzna. Szacunki mówią, że w ciągu 40 lat będzie nas zaledwie 30 mln, a jednego emeryta będą utrzymywały zaledwie dwie osoby (dziś cztery).
Jak widać, o wypracowanych emeryturach z państwowej piramidy finansowej zwanej ZUS-em możemy zapomnieć. Wiedzą o tym oczywiście rządzący, ale wprost nikt o tym nie powie. Wprawdzie wyrwało się niedawnemu wicepremierowi Pawlakowi, lecz „zaprzyjaźnione media” potraktowały je w kategorii lapsusa, nie zgłębiając tematu. A szkoda! To znacznie bardziej interesujące niż liczne tematy zastępcze, tak chętnie podsuwane nam przez te same środki masowego przekazu.
Co w takim razie robi nasz obecny rząd? Tradycyjnie niewiele – hasło „liczy się tu i teraz” najpełniej oddaje strategię rządu Tuska. Miast pomyśleć o długofalowej polityce prorodzinnej (by skłonić młodych Polaków do rodzenia dzieci) i sensownej polityce gospodarczej (by z powrotem ściągnąć emigrantów tworząc dla nich miejsca pracy), popularny „Gargamel” (partyjno-rządowa ksywka ministra finansów) przejada strategiczne zaskórniaki z Funduszu Rezerwy Demograficznej.
A że nie jest to studnia bez dna, rząd w swej mądrości zaproponował „reformę emerytalną”. Pomyślałby ktoś, że chodzi o likwidację rozdętych przywilejów branżowych, KRUS-u czy odebranie niesprawiedliwych świadczeń przyznanych byłym esbekom i komunistycznym oprawcom. Nic z tych rzeczy! Po wielomiesięcznych pracach koncepcyjnych… po prostu podniesiono wiek emerytalny (do 67 lat). Zmiany wprowadzono natychmiast, co kwartał przesuwając próg wiekowy dla przyszłych beneficjentów państwowej jałmużny. Nowe przepisy szczególnie uderzą w styrane życiem kobiety (w większości harujące przecież na dwóch etatach), które na upragniony odpoczynek będą musiały poczekać 7 lat dłużej. Jeśli dożyją.
Ale to nie koniec „reformy”. Jej ciąg dalszy to zdefraudowanie naszych pieniędzy zgromadzonych w OFE. Poprzedzone, rzecz jasna, odpowiednią narracją, mającą na celu nakierowanie ostrza ogólnonarodowej krytyki na fundusze (zaakcentowanie kosmicznych zarobków prezesów, wysokich prowizji, niskich stóp zwrotu etc). Chętnie też się przypomina reklamy sprzed 15 lat, w których obiecywano raj pod palmami dla przyszłych emerytów. Sprytnie się tu jednak pomija nazwisko Jerzego Buzka, którego rząd stał za ówczesną reformą emerytalną. Dziś jednak nie wolno kalać nazwiska profesora. Wszak to ulubieniec „Salonu”, autorytet, bożyszcze tłumów, prawdopodobny przyszły kandydat Platformy na prezydenta… A zaledwie 12 lat temu był najbardziej znienawidzonym („Buzek na wózek!”) premierem nieudolnego rządu, którego zdechłe notowania doprowadziły rządzącą AWS do katastrofy.
Po tak zogniskowanej fali krytyki można już było przystąpić do właściwego działania. W 2011 r. ograniczono wysokość składki odprowadzanej przez ZUS do OFE, a kiedy miała wreszcie ponownie wzrosnąć, Rostowski całkowicie zmienił koncepcję. Zapewne skończy się całkowitą marginalizacją prywatnych funduszy emerytalnych, by ratować państwowego, niewydolnego molocha. Rzeczywiste pieniądze, znajdujące się na naszych kontach zamienią się więc w wirtualny zapis księgowy, którego wypłata będzie uzależniona od przyszłego stanu finansów publicznych. A ten łatwo sobie wyobrazić.
W imieniu nas samych i przyszłych pokoleń Polaków, podziękujmy naszym „mężom stanu” za ich „dalekowzroczną” strategię. Długi Gierka spłacaliśmy 40 lat. Zobowiązania duetu Tusk – Rostowski spłacać będziemy lat co najmniej 100. Obecnie na same odsetki od nich przeznaczamy 40 mld zł rocznie, czyli tyle, ile skarb państwa osiąga z tytułu podatku PIT. Pogratulujmy sobie – dzięki mądrości „profesora” oraz od naszego „Słońca Peru” wszyscy pracujemy na… obsługę zaciągniętych przez nich długów.
Towarzysz Gierek do historii przeszedł jako największy kredytobiorca w dziejach naszego kraju. Za pożyczone dolary kupował wciskane mu na Zachodzie przestarzałe technologie, którymi tam nikt już nie był zainteresowany. Niedawno spłaciliśmy ostatnie raty. Udało się tylko dlatego, że po transformacji ustrojowej nasze władze pielgrzymowały do wszystkich kredytodawców z prośbą o redukcję długów. Dziś nikt nam niczego nie daruje. No chyba, że staniemy się drugą Grecją i ogłosimy niewypłacalność. Tak czy inaczej zostaniemy z najdroższymi, acz nowatorskimi stadionami (pełniącymi czasem funkcję basenów), lotniskami ze spartaczonymi pasami startowymi oraz mostami, na których zaraz po otwarciu pęka asfalt. Wszystko za publiczne – czyli nasze – pieniądze. Właśnie dlatego, że są publiczne, władza ich nie szanuje.
„Zwiększenie deficytu budżetowego o 16 mld zł dodatkowo wzmocni naszą gospodarkę” – bredził dziś minister Rostowski w trakcie debaty sejmowej dotyczącej nowelizacji budżetu. Skoro jest wyznawcą księżycowej ekonomii, mógłby się chociaż z tym nie zdradzać. Ta „poważna ekipa, która zabrała się za nasze portfele” powinna kiedyś za to odpowiedzieć przed Trybunałem Stanu. To jednak mrzonki. Z pewnością czeka ją spokojna przyszłość. Sama zresztą o nią zadbała. „Gargamel” po ciężkiej pracy niszczenia polskiej gospodarki będzie mógł osiąść w jednej z kilku swoich posiadłości, choćby tej na Lazurowym Wybrzeżu, i korzystać z pokaźnej… brytyjskiej emerytury. A jeśli tylko będzie miał kaprys, by nadal oddawać się pracy, znajdzie ją zapewne w londyńskim City. Tamtejsze lichwiarskie lobby ma wobec niego ogromny dług wdzięczności za umożliwienie zrobienia dochodowych interesów w Polsce.
Rostowski jest kiepskim ministrem. By poprawić jego wizerunek, politycy Platformy Obywatelskiej stale używają wobec niego tytułu profesora (wprowadzając w ten sposób w błąd całą opinię publiczną). Należy skończyć z tą obłudą i nie dodawać akademickiego splendoru temu nieudacznikowi. Sześć lat sterowania polskimi finansami przez magistra ekonomii okazały się nieudanym eksperymentem, czego skutki najbardziej odczują następne pokolenia. Miejmy nadzieję, że prawdziwe okażą się plotki o rychłym odsunięciu tego szkodnika ze stanowiska. Tylko czy znajdzie się ochotnik, który zechciałby uporządkować tę stajnię Augiasza po tak długim okresie dewastacji? I czy Tusk ma w ogóle jakiegokolwiek fachowca na to stanowisko? Nominacja z łapanki sprzed sześciu lat zdaje się wskazywać, że obiecywana w kampanii wyborczej „szeroka kadra” to tylko PR-owski zabieg i następna może być jeszcze gorsza. O ile to w ogóle możliwe.